Wstalismy ok godz. 9.00 i zaczelismy sie zwijac. Podszedl wowczas do nas Aydin ze swoim kolega i zaproponowali nam? bysmy podlaczyli sie na zejscie z grupa turystow, ktorzy dojda dzis z obozu II, by w ten sposob ominac niepotrzebne pytania ze strony patrolu wojskowego, ktory ew. moglibysmy spotkac. Po chwili wahania przystalismy na ich mila propozycje i zaczelismy czekac na grupe. Czekamy, czekamy ... minelo poludnie, a my stawalismy sie coraz bardziej roleniwieni. Slonce, gorskie, wspaniale powietrze... dopiero teraz zaczelo z nas chyba wychodzic cale zmeczenie. W dodatku w ramach gosciny poczestowano nas wspanialym obiadem zlozonym z pysznego mieska, ryzu, surowki, arbuza i ogromnej ilosci ciast. Bajka! W zestawieniu z paskudnymi zupkami w proszku zakupionymi w Dogubayazit czulismy sie jak goscie na cesarskim przyjeciu J
Potem to juz nie bylo sie szans by sie zebrac, tym bardziej, ze grupa, ktora wreszcie do nas dotarla rowniez podjela decyzje o pozostaniu na noc w obozie I.
Reszte dnia spedzilismy na rozmowach z turystami, kurdyjskimi przewodnikami, opalaniu sie, na uczeniu Aydina jezyka polskiego J oraz na obserwacji zycia jego rodziny na zboczach Araratu. Aydin namawial nas przez caly czas na bardzo intratny interes ? bysmy sprzedali jemu nasz namiot za 100$ a nastepnie kupimy sobie drugi, w Iranie, za 50$. Przekonywal, ze w Iranie wszedzie sprzedaja bardzo dobre namioty wlasnie w tej cenie. Na szczescie podeszlismy trzezwo do tematu i nie dalismy sie przekonac. Domu w ciemno sie nie sprzedaje. Na miejscu, w Iranie, spotkalismy tylko jeden sklep turystyczny w Isfahan z brezentowymi namiotami, z ktorymi nasze dwojki chinskie moga smialo konkurowac...
Z perspektywy czasu oboje wspominamy ten dzien z blogim rozrzewnieniem...