O 3.00 w nocy pobudka. Ja mialam mdlosci. Polknelam kolejna aspirynke i wyszlismy na sniadanie do namiotu glownego. Przywitala nas trojka alpinistow. Okazalo sie, ze sa to przewodnicy z Erzurum. Dwojka z nich byla juz na Araracie kilka razy, trzeci byl po raz pierwszy. Zjedlismy podsmazona kielbase, a raczej cos co ja bardzo przypominalo i ruszylismy w gore posrod zupelnych ciemnosci.
Wraz ze zdobywaniem wysokosci, wsrod blasku rodzacego sie dnia, naszym oczom ukazywaly sie coraz wspanialsze widoki. Ta najwyzsza gora Turcji (tur. Agri Dagi) wyrasta niejako wprost z rowniny. Jej szczyt lezy w samym sercu wyzyny Armenskiej, miedzy jeziorami Wan i Sewan, tuz przy granicy z Iranem oraz Armenia. Stad rozlegle widoki, pomimo pochmurnej pogody, zapieraly nam dzch w piersiach... Droga na szczyt jest dosc dobrze oznaczona przez tyczki ustawione co 100 metrow. Nie sposob wiec jest sie tam zgubic.
Gdy zatrzymalismy sie przy czapie lodowej, ktora pokrywa szczyt gory by zalozyc raki, dotarly do nas dwie grupy turystow wraz z ... naszym przyjacielsko ostatnio nastawionym ?przeterminowanym przewodnikiem?. Nie uwierzycie, ale wlasnie tu, tuz pod szczytem, zaczal on znow wykrzykiwac, ze nie mamy zezwolenia, ze nie mozemy pojsc wyzej, ze jestesmy tu nielegalnie i on to dzwoni po patrol wojskowy, ktory nas stad zgarnie. Nie wiedzielismy czy mamy sie smiac, czy plakac. Nasi towarzysze drogi byli ta sytuacja wyraznie zmieszani ? przeciez on sam nas wczoraj tuz przed zasnieciem umowil! Skwitowali sytuacje milczeniem i ruszylismy razem w gore.
Na szczycie przywitala nas sniezyca i potwornie silnie wiejacy wiatr. Romkowi przez to niestety nie udalo sie dobrze zalozyc kliszy w aparacie, stad jedyna pamiatka ze zdobycia tej biblijnej gory jest nakrecony kamerka krotki filmik. Jest tam rowniez uwieczniony ponownie nasz ?przeterminowany przewodnik?, ktory usmiechajac sie do nas uroczo odspiewal kurdyjska piesn. Poprzez swoja zmiennosc zachowania pozostaje on dla nas czlowiekiem-zagadka...
Poniwaz jestem dosc nieznacznych rozmiarow czulam, ze wiatr doslownie zwiewa mnie ze szczytu. Wkolo widac bylo tylko biel, biel, biel... Zadnych widokow, na ktore po cichu liczylismy. Szybko zeszlismy na dol i dalej do obozu II. W drodze powrotnej raki zdjelismy niemal przy samym obozie II, gdyz sciezka, ktora podazalismy na gore, byla teraz pokryta zamarzajacym sniegiem.
W obozie goraca herbatka, usciski dloni, obiecane 100 $ dla Aydina i krotka drzemka.
Po poludniu zaczelismy schodzic w dol. W polowie drogi doszedl do nas Aydin, i pomimo, ze nasza umowa dobiegla konca, wzial ode mnie plecak i zaprowadzil nas do obozu I, gdzie stwierdzil, ze chce nas ugoscic. Tam, na wysokosci 3000 m n.p.m., na stokach Araratu, mieszka cala jego rodzina. Wyznaczyl nam miejsce na namiot, poczestowal przepyszna jajecznica, pokazal tez skad czerpac wode z gumowej rurki. Odtad bylismy jego goscmi. Zmeczeni zasnelismy z zamiarem zejscia do Dogubayazit z samego rana.